niedziela, 27 lipca 2014

Rozdział 14

Camill

Oto i nowy rozdział. Po raz pierwszy piszę z punktu widzenia chłopaka i nie wiem jak mi to wyszło. Nie umiem ocenić. Przepraszam, że tak dawno nie pisałam, ale zakończenie szkoły, a potem kolonie i tak jakoś zleciało, ale od teraz rozdziały będę starała się wstawiać częściej. Tak więc miłego czytania.



Stanąłem przed małym domem zrobionym z drewna. Zawsze kiedy przebywałem w tym miejscu, odczuwałem silne bóle głowy. Stanąłem na ziemi i złożyłem skrzydła. Dom Camill stał w środku lasu. Podszedłem do drzwi i bez pozwolenia je otworzyłem. Musiałem ją znaleźć, wiedziałem, że żyje. Czułem delikatne uderzenia jej serca w moim ciele. Przypomniało mi się jak resztkami sił uniosłem głowę, by móc ją zobaczyć. Widziałem tylko zarys jej sylwetki ponieważ otaczał ją piekielny ogień. Poczułem ogromny ból w sercu. Widziałem jak cierpi, a najgorsze było to, że ja tego nie odczuwałem. Piekielny ogień nas od siebie odgrodził. Zawsze kiedy czułem jej uczucia wiedziałem, że żyje, mogłem normalnie funkcjonować. Potem ogień stał się większy i całkowicie ją zasłonił. Z całych sił krzyknąłem jej imię mając nadzieje, że odpowie. Widziałem tylko jak ogień znika razem z nią. Zemdlałem, a kiedy się obudziłem, czułem tak jak teraz. Kompletną pustkę i tylko lekkie uderzenia serca. Byłem na siebie wściekły, mogłem jej pomóc. Stoczyłem większe bitwy i zawsze wszystkich zaskakiwałem swoją wytrzymałością, a teraz jeden mały demon sprawił, że ją straciłem. Straciłem jej piękne rude włosy, które na końcówkach były jaśniejsze, oraz oczy, które sprawiały, że gdy na nie patrzyłem wspomnienia nie wracały, a jej usta. Delikatne, pełne, idealnie wykrojone, przypomniało mi się, że kiedy jest smutna one lekko się wykrzywiają. Nie widząc jej i nie czując jej uczuć wiedziałem, że coś mnie od niej odgradzało. Miałem wątpliwości, co jeśli zostanie tam na zawsze i nigdy już jej nie zobaczę. Nie, muszę w nią wierzyć. Za niedługo się zobaczymy, dotkniemy…
- Jace jak zwykle źle wychowany – z wewnętrznego monologu wyrwał mnie głos z lekką chrypką, który bardzo dobrze pamiętałem. Popatrzyłem na osobę, która wypowiedziała te słowa. Zobaczyłem niziutką blondynkę, z bardzo niewinnym wyrazem twarzy. Natomiast jej oczy podziwiały wszystko na co spojrzała. Usta miała blade i wąskie, kochałem kiedy delikatnie mnie nimi całowała. Camill na głowie miała wianek z kwiatów jabłoni. Zawsze go nosiła, to z niego pobierała moc natury. Wyciągnęła do mnie swoje szczupłe ramiona. Podszedłem do niej i z wielką łatwością podniosłem, jak kiedyś. Była tak słodko malutka i lekka. Czułem jak duże bransolety na jej nadgarstkach wbijają mi się w plecy. Było to nawet przyjemne. Wtuliłem się w nią i poczułem jabłka. Ten zapach przypomniał mi jak kiedyś zabrałem Camill właśnie do wielkiego sadu gdzie spędziliśmy cały dzień razem. Niestety był to mój ostatni dzień na ziemi, więc opuściłem ją rano. Od tamtego dnia jej nie widziałem. Myślałem że powita mnie krzykami, wyrzutami, a nie… przeliczyłem się. Chwilę potem trzymałem się za policzek, po dość silnym uderzeniu. Dziewczyna uśmiechała się słodko.
- Co chcesz, wiem, że nie przyszedłeś tu bez konkretnego powodu. – Mówiąc to skierowała się w stronę drzwi znajdujących się naprzeciwko mnie. Ostatnio kiedy tu byłem, domek był małą chatką gdzie kuchnia, sypialnia i salon były jednym, a z boku były małe drzwi prowadzące do łazienki. Teraz stałem w dużym okrągłym holu, a na około mnie znajdowały się różne drzwi. Stałem chwilę w osłupieniu, a potem ruszyłem za Camilll. Wiedziałem, że dziewczyna nie będzie na mnie czekać. Kiedy przekroczyłem drzwi, znalazłem się w salonie o kształcie kwadratu. Od razu gdy wszedłem, poczułem mocny zapach wanilii oraz antonówek. Po mojej prawej stronie stała czarna kanapa, na cztery osoby. Siedziała na niej Camill i wpatrywała się we mnie. Przed kanapą stał stół. Leżała na nim księga oprawiona w skórę, która na rogach była lekko poobdzierana. Misa zrobiona z ciemnego drewna, którego nazwy nie znałem, zioła oraz dwa kieliszki i lampka wina. Dziewczyna otworzyła ją i wlała do kieliszków. Sięgnęła po jeden i upiła duży łyk, przy okazji dając mi znak abym usiadł obok niej. Usiadłem i sięgnąłem po kieliszek. Powąchałem i stwierdzając, że nie znam zapachu odstawiłem go. Dobrze znałem Camill najlepiej znała się na ziołach. Kochała łączyć je i dowiadywać się o ich zastosowaniu.
- Po co przyszedłeś – uniosła brwi w pytającym geście. Uwielbiałem to u kobiet. Kiedy unosiły brwi ich twarz stawała się bardziej poważna i pewna. Przerwałem dalsze myśli ponieważ wiedziałem, że wcześniej czy później dojdą do Katch, nie mogłem też kazać długo czekać Camill na odpowiedz.
- Chodzi o dziewczynę … muszę ją odnaleźć
- Nic trudnego daj coś co do niej należy – pochyliła się nad księgą i zaczęła ją wertować. Nie spodziewałem się, że tak po prostu będzie chciała mi pomóc.
- Ona nie żyje, utknęła gdzieś poza tym światem, a kiedy wróci muszę pojawić się tam gdzie ona. – widziałem jak źrenice Camill się powiększają, jak u kota. Zawsze tak się zmieniały, kiedy czarownica była zdenerwowana.
- Prosisz mnie o coś niemożliwego – starała się mówić to jak najbardziej spokojnym głosem, ale widać było, że wytrąciłem ją z równowagi. Prosiłem ją o zaklęcie, które mogło się dla niej źle skończyć. – jeśli ktoś utknie poza światem, nie wróci nawet jeśli jest istotą nad przyrodzoną.
- już raz się jej udało, zobacz – podałem jej rękę, dziewczyna ujęła ją i zamknęła kocie oczy. Czułem jak cofa się w moich wspomnieniach, aby dojść do tego momentu. Ja zrobiłem to szybciej od niej i zablokowałem niektóre wspomnienia, aby Camill niedowidziała się kim jest Katch. Po chwili dziewczyna otworzyła oczy, które na powrót stały się słodko miodowe.
- Prosisz mnie o coś niemożliwego – dziewczyna wstała i zaczęła przechadzać się po małym salonie. Wyglądała niesamowicie słodko, na tle pastelowych ścian. – mam znaleźć dziewczyna, która nie żyje, więc jej rzeczy na nic się nie przydadzą, bo jej energia życiowa znikła. Mam ją odnaleźć z jakiegoś nikłego bicia i  niewyraźnego wspomnienia !!! – uniosła lekko głos, ale nagle się zatrzymała. Ona już wiedziała, że coś przed nią ukrywam – pokaż mi wszystko.
- Nie mogę, musi ci wystarczyć to co już widziałaś. – powiedziałem to władczym tonem, którego używałem bardzo rzadko, czarownica musiała mnie usłuchać. Usiadła obok mnie i zaczęła szukać w księdze. Po chwili zaczęła coś szeptać i przed nią pojawiła się nowa księga, a misa wypełniła się szkarłatną krwią. Ciemną taką jaką posiadają ludzie, ale po chwili krew stała się bardziej złocista jak moja, potem przeszła w ciemną prawie czarną krew demonów, a na koniec w lekko zielonkawą krew czarownic. Wiedziałem, byłem pewny, że Camill zdała sobie sprawę, kim jest Katcherin. Niestety musiała skończyć to zaklęcie. Powoli wyciągnęła w moją stronę rękę i delikatnie ujęła mój nadgarstek. Nie czułem nic, byłem skupiony na tym co robi dziewczyna. Nawet nie poczułem, kiedy na moim nadgarstku pojawiło się małe rozcięcie, z którego poleciały dwie krople krwi. Nie zwracałem na to uwagi wiedziałem ,że już za chwilę się zagoi. Dziewczyna wrzuciła kilka ziół i zaczęła coś mówić wciąż trzymając mnie za nadgarstek.  Światła w pomieszczeniu zaczęły zapalać się i gasnąć. Od południa zawiał wiatr. Popatrzyłem na Camill i zobaczyłem, że z nosa leci jej krew. Po chwili dziewczyna zaczęła głośniej wypowiadać słowa zaklęcia, co spowodowało, że także z ust zaczęła lecieć jej krew. Dziewczyna robiła coś przeciwko naturze i jednocześnie korzystając z niej. Znowu zajrzała do mojej głowy, niestety tym razem wiedziała co szuka i nie zdążyłem przed nią zablokować jednego wspomnienia. Widoku pięknego znaku nieśmiertelności na ramieniu dziewczyny. Camill zaczęła powoli oddychać, szeptem wymawiając zaklęcie. Krew przestała lecieć, gdyby dziewczyna nie zajrzała do mojej głowy, na pewno by umarła. Natura to Katcherin, gdy tylko natura dowiedziała się, że Camill szuka właśnie jej stwierdziła, że jej pomoże. Światła przestały gasnąć, a wiatr osłabł. Czarownica puściła moją rękę i widać było, że jest z siebie zadowolona. Wiedziałem, że zaklęcie zadziała. Niestety nikt nie mógł wiedzieć o Katcherin.
- Wykonałam to o co mnie prosiłeś. Musisz mi coś za to obiecać – uśmiechnęła się tajemniczo. Pewnie jeszcze niedawno odwzajemniłbym uśmiech, ale prawda była taka, że dziewczyna ściągnęła na siebie to, czego chciała uniknąć. – obiecaj, że kiedy skończysz z Nieśmiertelną, wrócisz do mnie i pozostaniesz ze mną, do końca mojego życia. – miałem gdzieś jej obietnice.
- ok. obiecuję – wyciągnąłem do niej ramiona. Dziewczyna przytuliła się do mnie z całych sił. Wystarczyła mi chwila, aby wytworzyć mglisty miecz, który od tyłu wbiłem jej w serce.
- Następnym razem rób to co ci każe, oj zapomniałem, że następnego razu nie będzie. Nikt nie może wiedzieć, że Nieśmiertelna żyje. Więc próbowałaś uniknąć czegoś, co i tak cię dopadnie, właśnie teraz– Czułem jak dziewczyna powoli osuwa się i leci w dół. Traciła naprawdę dużo krwi która zostawała na moich rękach. Nagle z jej ust poleciała krew która ubrudziła moją czarna bluzkę. Dziewczyna skierowała na mnie swoje miodowe oczy, które tak bardzo lubiłem, dzięki nim wszystko stawało się takie piękne, ale oczy Katch były mi bardziej potrzebne, one odgradzały wszystkie wspomnienia.
- obietnica – wychrypiała słabym głosem

- pozostanę z tobą do końca twojego życia. Tak jak obiecałem.

czwartek, 24 lipca 2014

Rozdział dodam później niż planowałam!!

Oznajmiam, że wróciłam i znowu będę pisać. Nigdy nie planowałam opuścić tego bloga, mam zamiar skończyć tą historię. Niestety dzisiaj wyjeżdżam więc nie dodam nowego rozdziału. Rozdział jest już prawie napisany więc postaram się go dokończyć i wstawić jak najszybciej. Proszę też o zostawienie pod tym postem jakiś komentarz, abym wiedziała ile osób ma zamiar czytać dalej. Przepraszam za nie wstawianie :)
Celest!!